piątek, 29 lipca 2011

Operacja Sinavica - Początek

Od dawien dawna moim fotograficznym marzeniem było sfotografowanie kraski. To marzenie było przekładane z roku na rok i tak mijały lata. W tym roku dzięki zaproszeniu kolegi Bogdana z Bułgarii dane mi było spróbować zrealizować to marzenie. Postanowiłem polecieć do Bułgarii samolotem choć jako wielbiciel ptasich lotów nie należę do wielbicieli tego środka transportu. Lot minął szybko i już po 2 godzinach wylądowałem w Sofii. Szybkie powitanie z kolegą i ruszamy w stronę granicy z Rumunią. Przełamujemy barierę językową rozmawiając z języku angielskim, po 4 godzinach wspólnej jazdy jakoś udaje nam się dogadywać bez większych problemów. Zbliżamy się do celu naszej podróży wytężam wzrok w poszukiwaniu czegoś niebieskiego. Nagle jest pierwsza kraska przelatuje tuż przed szybą samochodu potem dwie kolejne. I tak widzę po drodze jeszcze kilka kolejnych. Jesteśmy u celu meldujemy się w tajemniczej agroturystyce, która bardziej przypomina młyn niż miejsce noclegowe. Jak miało się okazać potem bardzo miłe miejsce z miła i gościnną atmosferą z bardzo dobrą tradycyjną kuchnią.
I co najważniejsze oddalone od miejsca gdzie mamy fotografować o jakieś 10 minut drogi. Ruszamy na rekonesans aby przygotować miejsce na jutrzejsze zdjęcia o poranku. Zbliżamy się i już z daleko widać całą masę latających żołn a między nimi latające większe kraski. Szczęka opadła mi i nie chciała powrócić na swoje miejsce. Dwie duże kolonie w tym miejscu jedna tylko zdominowana przez żołny myślę że śmiało można ocenić ją na jakieś 40-50 par a druga kolonia to połączenie żołn i krasek. W miejscu tym jakieś 20 par krasek i 40 par żołn. Ruch jaki się tam odbywał można spokojnie porównać do ruchu na największych lotniskach na świecie. Ptaki były wszędzie ku mojemu zaskoczeniu gniazda żołn i krasek znajdywały się przy samej piaskowej drodze przecinającej wąwóz i to na wysokości 1-1,5m nad ziemią.
Po objeździe terenu i przygotowaniu miejsca na poranne fotografowanie udaliśmy się na spoczynek. Rano 4:30 budzić nieubłaganie zrywa nas na nogi. Jak miało się okazać dwanaście kolejnych poranków to pobudka o tej samej porze. Szybko docieramy do celu rozkładamy namiot i siadamy jest jeszcze szarówka więc zamykam oczy i drzemię.
Po pół godzinie oczy otwiera mi charakterystyczne krakanie kraski. Szybko obserwuję teren przez wizjer, kraska siedzi na przygotowany wcześniej patyku i wyraźnie stara się nas obudzić swoim krakaniem. Po chwili odlatuje ale za chwilę wraca i siada już spokojniej, światła jeszcze nie ma za wiele ale zaczynam pstrykać. Pstryk i kolejne marzenie w tym roku udaje mi się zrealizować. Ciarki przebiegają po plecach.
Okazuje się że po chwili na patyku już są 2 kraski a potem odbywa się mini walka między dwoma parami o dominację na górującym nad terenem patyku. Sesja z kraskami trwa półtorej godziny. Światło niestety w czasie całego pobytu nie dawało szans na zrobienie nie przepalonych zdjęć powyżej 2h po wschodzie słońca. Tak samo było o zachodzie słońca dwie godziny przed zachodem było najlepsze światło do robienia zdjęć. Spędziłem 3 poranki i 2 zachody słońca w tym wąwozie. Udało mi się wykonać zdjęcie krasek i żołn, które chętnie siadały w miejscach które im przygotowaliśmy. W trakcie fotografowania myślałem że może uda się zrobić zdjęcie żołny i kraski w tym samym momencie na patyku ale ten kadr muszę sobie zostawić na kolejną wizytę w Bułgarii.
Po 3 dniach w tym magicznym miejscu miałem przez kilka dni syndrom spławika jaki ma wędkarz, który patrzy na niego zbyt długo. Jak zamykałem oczy widziałem kraski i żołny. Jedyna pamiątka oprócz zdjęć z tego miejsca to niesamowicie kolorowe pióro kraski które znalazłem w tym miejscu. Po wykonaniu misji mojej operacji ruszyliśmy dalej w stronę Warny w poszukiwaniu innych ptasich tematów. O czym w następnym poście. Operacje sinavica uważam za wykonaną. Sinavica to oczywiście w języku bułgarskim kraska.

W kszykowym potrzasku

Ostatnie dni czerwca spędziłem na swoim ulubionym mini bagienku gdzie znalazłem małe czajki z powtórzonego lęgu. Chciałem sfotografować te młode ptaki o przydługich nogach. Oczywiście jak zwykle następnego dnia o świcie już leżałem w tym miejscu na karimacie przykryty siatką maskująca i zamaskowany trzcinami. Nie musiałem długo czekać gdy pojawiły się młode czajki które jak na szczudłach przemieszczały się po podmokłym terenie. Ptaki nie zwracały na mnie uwagi, nagle z pobliskich trzcin wyszedł lis czajki młode szybko uciekły. To chyba lisica moja dobra znajoma z pobliskiej nory szuka pokarm na śniadanie dla swoich niedolisków. Młode czajki jednak tym razem okazały się sprytniejsze. I po chwili powróciły znowu przed obiektyw. Po godzinnej sesji z czajkami zacząłem się rozglądać wypatrując może innych ptasich modeli. Przed obiektywem wylądowała sieweczka rzeczna, pliszka siwa i żółta. Po chwili coś tylko śmignęło mi nad głową i wylądowało po lewo patrzę bekas kszyk. Niestety nie mogłem aż tak bardzo się przekrzywić żeby zrobić mu zdjęcia żeby jednocześnie go nie spłoszyć. Po chwili kolejne dwa meteoryty siadają niedaleko mnie i kolejne dwa. Po chwili wkoło mnie jest już 10 osobników, 3 ostatnie przechodzą samych siebie i siadają w granicach metra tuż przed samym obiektywem. Jeden chyba nawet ciut bliżej bo myślę że spokojnie mógłbym go pogłaskać lewą ręką. No to się narobiło minimalna odległość ogniskowania w moim obiektywnie 4,5 m. Na szczęście po chwili ptaki zaczynają żerować i oddalają się od trzcin na taką odległość przy której mogę wykonywać zdjęcia. Kszykowy nalot kończy wędkarz który zbliżył się zbyt blisko do mojego bagienka. Kszyki odlatują z charakterystycznym dla siebie piskiem.