środa, 23 listopada 2011

Sroki, bielik i lisia ciekawość czyli jeden dzień w czatowni.

Zasiadka na bielika która to już z kolei nie prowadzę statystyki. Różni się od setek innych tym że od jakiegoś czasu próbuję niskiej perspektywy. Czekam na bieliki leżąc nie siedząc. Delikatny szron pokrywa trawy. Czekam na lisa który codziennie rano odwiedza moją czatownie. Zamiast niego pojawia się młody bielik. Siada z boku czatowni i swoimi pokracznymi długimi susami zbliża się do stołówki.
Musi przedrzeć się przez kordon żerujących srok. Dociera do celu i posila się.
Udaje mu się wyrwać jakiś kawałek padliny i odlecieć. Na to czekał tylko starszy kolega od razu go atakuje. Mała potyczka kończy się zwycięstwem tego starszego.
Młody dolatuje na patyk i pozuje przez długi czas. Więc robię mu zdjęcia z przodu z lewa z prawa. Można o nim śmiało powiedzieć zawodowy model.
Odlatuje na widok dwóch kolegów zbliżających się od strony lasu. Sroki odlatują. Kątem oka po lewej stronie widzę biegnącego koziołka. Szybka decyzja zwrot szkła i seria zdjęć.
Wracam w centrum wydarzeń. Jeden z bielików zaczyna żerować zazdrosne sroki od razu pojawiają się obok. Starają mu się usiąść na ogonie i przestraszyć.
Robią wszystko by odleciał. Nie pomagają nawet sztuczki z nagłymi odlotami całego sroczego stada. Na arenie foto zmagań pojawia się dobry znajomy lis. Delikatnie wychodzi z traw i kładzie się na ziemi. Wyleguję się przez chwilę. Wstaje i stawia tak jak może wysoko ogon i idzie. Ku mojemu zdziwieniu nie do padliny a w stronę bielików. Podchodzi do pierwszego.
Skrada się. Próbuje go tak jakby powąchać. Bielik stroszy się otwiera skrzydła ale w końcu odlatuje.
Lis radzi sobie tak samo z drugim i trzecim bielikiem. Potem dumnie wraca w stronę stołówki. Żeruje i odchodzi.
To ostatnie dość spektakularne zachowanie lisa pobudza moją foto wyobraźnię. Może w zimę kiedy nie będzie tak ciepło nie pójdzie mu tak łatwo z bielikami i dojdzie do jakiś ciekawych spięć między nimi. Lekko drzemię i mam pecha bo nie udaje mi się zrobić zdjęcia błotniaka zbożowego, którego kilka dni widzę latającego po łące. Tym razem siada na patyku ale tylko na kilka sekund. Spóźniam się o sekundę z wykonaniem zdjęcia. Może uda się następnym razem. Pakuję sprzęt i wychodzę z czatowni.

wtorek, 4 października 2011

Pocztówki z rykowiska

Jest coś magicznego w miesiącu wrześniu i w czasie rykowiska. Coś co powoduje że każdy obserwator przyrody stara się być jak najbliżej wtedy natury. Najlepiej w samym centrum rykowiska.
Ubiegłe lata i zdobyte doświadczenia pomogły mi w przygotowaniu pewnego schematu działań. Postanowiłem poświęcić się i naprawdę spędzić dużo czasu w tym roku próbując sfotografować rykowisko. Starałem się zrobić rykowisko w różnych miejscach o różnych porach dnia. Cała trudność polega na tym że często byki wraz z łaniami opuszczały miejsca moich zasiadek tuż przed wschodem słońca lub też pojawiały się w wybranych miejscach tuż po zachodzie słońca. Schemat działań każdego dnia wyglądał podobnie. Pobudka sporo przed wschodem słońca. Jazda samochodem. Przygotowanie sprzętu plus dodatkowo zamaskowanie specjalnym ubraniem i ruszam w teren. Najbardziej lubię ten moment kiedy budzi się dzień a wkoło słychać porykiwanie, stękania i widać ruch jelenich cieni wkoło mnie.
Staram się iść tak cicho jak tylko potrafię, drażni mnie każdy najmniejszy szelest obuwia o trawy. Jest ciemno ale często w takich momentach mgła snująca się po łąkach pomaga mi w wypatrzeniu ryczącego byka. Sam byk bez łań jest łatwym celem, gorzej gdy towarzyszą mu łanie. Wtedy wyposażony jest w niezwykle czuły i płochliwy zastęp oczu, który czeka tylko na Twój najmniejszy błąd i znika gdzieś we mgle. Często idę na byka na tak zwany słuch słyszę go i staram się dotrzeć jak najbliżej niego zanim się rozwidni. Udaje się to czasami ale często byk odchodzi zanim się jeszcze zrobi na tyle widno że można zrobić zdjęcia. W tym roku udało mi się trochę porozmawiać z jednym z byków. Pewnie z perspektywy ludzkiej moje odgłosy paszczą były dość nie udolne ale on zareagował i to ku mojemu zdziwieniu bardzo dobrze. Zasłonięty trawami ryczał tak głośno się tylko dało, jego bliskość w tej chwili powoduje ciarki na plecach szczególnie że jego wieniec był okazały.
Pierwsze promienie światła a ja już stoję pod ulubionym krzakiem wyczekując na schodzące byki z łąki w miejsce swojego dziennego spoczynku. Na początku widać tylko zarys poroży potem korpus i czasami byk przechodzi obok mnie tak blisko że nie mieści się w kadrze.
Moim sprzymierzeńcem jest wiatr, który wieje w ten sposób że idące byki w moim kierunku mnie nie czują. Schodzę z terenu po południu znowu spróbuję ale w innym miejscu ale w inny sposób. Bardziej stacjonarnie siedząc pod siatką czekając na to czy coś wyjdzie do mnie z trzcin. Rykowisko powoli cichnie ale może jeszcze tym roku uda się z bliska usłyszeć ten magiczny wrześniowy ryk i poczuć zapach piżma.

Operacja Sinavica - Koniec

Docieramy do Dimitrogradu gdzie mamy skoncentrować się jeszcze raz na żołnie, zimorodku i może w końcu czapli nadobnej. Już następnego dnia po poranku kiedy nie przyleciały czaple ale za to niesamowicie współpracowały z nami zimorodki wiem że znalazłem jeszcze jeden temat do fotografowania.
Susły bo o nich mowa mają w pobliżu swoją kolonię, jest ich cała masa. Cała trudność polega tylko na wybraniu właściwej norki. Jedną z nich właśnie sobie wybieram na kolejny poranek. Po południami fotografujemy żołny, których w przygotowanym przez Bogdana miejscu jest naprawdę cała masa. Staramy się pobić rekord żołn na patyku i udaje nam się go wyśrubować do 4 żołn na raz. Ten rekord nie wynika z tego że więcej żołn nie chce siadać w pobliżu, nie mamy po prostu dłuższego patyka.
Kolejne 3 poranki spędzam z susłami wybrana pierwszego dnia nora okazuję się być dobrym wyborem. Susły jak sama nazwa wskazuje sobie śpiochami i nie wychodzą z norek skoro świt, ale gdy już słońce jest nieco wyżej zaczynają się budzić. Leżąc pod siatką czekałem na susła z nadzieją że się wkrótce pojawi. I nagle widzę małą główkę z wąsami wystająca z norki na powiedzmy wysokości peryskopowej, która obserwuje teren wkoło. Gdy już czuje się na tyle bezpieczny wychodzi cały z nory i staje na dwóch łapach wyciągając się jak struna.
To znakomity moment żeby wykonać mu serię zdjęć. Potem ziewa przeciąga się wykonuje toaletę poranną. Kontem oka obserwują od dłuższego czasu drugą norę, gdzie ruch jest zdecydowanie większy i susły obudziły się szybciej. Plan jest prosty jutro atakuję tamto miejsce. Z ciekawych obserwacji w susłowym miejscu numerem jeden jest na pewno atak kraski na przebiegającą drogę mysz wszystko niestety działo się za daleko aby zrobić zdjęcie. Podczas jednego gdy leżałem w trawie odwiedził mnie dudek.
A ostatniego dnia obserwuję niestety udany atak kota na młodego susła. Pisk i rozpacz matki po utracie młodzieńca do tej chwili mam w głowie. Jakby płacz połączony z zawodzeniem coś niezwykłego a zarazem smutnego. Przez ostatnie dni trochę odpoczywam bo te 2 tygodnie codziennego wstawania o poranku i straszne upały w ciągu dnia dały mi w kość. Wyjazd się kończy powoli nadchodzi czas na jego podsumowanie. Bułgaria to kraj pełen pięknych krajobrazów, przemiłych ludzi i dom tych najbardziej z kolorowych ptaków w Europie krasek. Może jeszcze kiedyś uda mi się odwiedzić ten rejon na wiosnę kiedy tereny które odwiedziliśmy podczas naszej wycieczki wydają się byś prawdziwym ptasim eldorado. Polecam każdemu wyjazd do tego kraju pamiętając o tym że warto mieć kogoś na miejscu kto pomoże i pokaże ciekawe miejsca.

środa, 7 września 2011

Senne zjawy

Otwieram oczy. Jest strasznie biało mgła spowiła zbiornik. Jest jeszcze ciemno wytężam wzrok by coś wypatrzeć. Mimo starań na razie nie widzę nic. Czekam na to jak się rozwidni. Powoli się rozjaśnia i w bieli odnajduje białe kształty jak cienie poruszające się na wodzie. Blade zjawy tylko delikatne zarysy kształtów. Białe czaple przyleciały tu polować o poranku, zaskoczone są chyba że mgła jest aż tak gęsta. Wypatruję grupę ptaków i próbuję je odnaleźć w wizjerze aparatu, prozaicznie proste zadanie w tej mgle nie jest proste. Po dłużej chwili udaje się jednak i zaczynam tworzyć blade obrazy tego poranka. Czaple doskonale komponują się i tworzą fantastyczny prawie że zimowy klimat. Są wszędzie jedne dalej drugie bliżej, lepiej widoczne są czaple siwe ale tych jest mało w okolicy. Przelatuje stado brodźców śniadych ale nie siada w miejscu w którym leżę. Delikatnie się przejaśnia mgła zdaje się zanikać ale po chwili znowu wraca i wydaję się być jeszcze gęstsza. Obraz za obrazem jeden bledszy od drugiego zapisują się na mojej karcie. Chciałoby się rzec chwilo trwaj wiecznie. Uwielbiam takie chwile to chyba czysta kwintesencja natury. Mgła ptaki cisza i spokój budzącego się poranka. Zamykam oczy.


wtorek, 23 sierpnia 2011

Operacja Sinavica - Środek

Ruszamy w stronę Warny wyglądamy trochę jak Cyganie, których często można tu spotkać wędrując samochodem. Terenówka zapakowana po sufit, sprzęt siatki, namioty i różnego typu rzeczy niezbędnie do życia prawdziwego przyrodnika. W drodze do Warny spotykamy się z kolejnymi miłymi ludźmi Rado i Teodorą i u nich nocujemy. Rankiem ruszamy do „mirror place” gdzie chcemy sfotografować szczudłaki i szablodzioby oraz jakieś inne ptaki brodzące. Na płytkim zbiorniku wita nas para szczudłaków i cała banda łęczaków. Płoszymy ptaki ale już to sekundzie leżymy zamaskowani na brzegu błota. Mimo że jestem ponad tysiąc kilometrów od domu zapach błota jest taki sam jak u nas w kraju : ) Czekamy łęczaki po chwili wracają ja jednak czekam na moich długonogich kolegów. Przytulam się do aparatu i tak z przymkniętymi oczyma czekam na to co się stanie. Kilka zdjęć łęczaków i po chwili przejeżdżam obiektywem w prawo, bo pojawiły się długonogie szczudłaki. Idealne odbicia jak wskazuje nazwa miejsca powodują że wydaje się że fotografuję 4 ptaki jest jednak inaczej na wodzie przechadza się ich para.
Strzelam najpierw z konwerterem potem bez bo ptaki się zbliżają pod koniec są tak blisko że obiektyw przestaje ostrzyć. Cała seria zdjęć ląduje na mojej karcie. Słońce znowu zaczyna mocno świecić i przejeżdżający nieopodal samochód płoszy ptaki co pomaga nam szybko wstać i spakować się.Kolejne dwa dni spędzamy w nieco przemysłowej okolicy wśród kilku mniejszych lub większych zbiorników, niestety bez większych sukcesów fotograficznych. Z ciekawszych obserwacji należy wspomnieć o pogodni jastrzębia za czajką, która nie zakończyła się sukcesem. No i pierwsze spotkanie z czaplami nadobnymi niestety zbyt daleko by je sfotografować.Dokucza strasznie upał temperatury nawet o poranku i wieczorem około 30 stopni. Dużo wylanego potu i sił kosztuje mnie poruszanie się w takich warunkach szczególnie w spodniobutach.
Resztę dnia spędzamy w klimatyzowanych pomieszczeniach.Przemieszczamy się na zachodnie wybrzeże Bułgarii w okolice Burgas i Pomorie, próbując sfotografować kolejne bonusy podczas naszej wyprawy. Dwa kolejne popołudnia spędzamy na słonych odstojnikach morza czarnego. Staramy się z całych sił sfotografować szablodzioby, jednak znowu nie mamy za wiele szczęścia. Stado które lata po okolicy liczy około 300 osobników, lecz ciągle siada nie tam gdzie powinno. Udaje się sfotografować jedynie jednego osobnika, który samotnie przemierza zbiornik.
Daleko na horyzoncie widać pelikany i wiele czapli białych, siwych i nadobnych. Nie chcą one jednak z nami współpracować. O poranku zasiadamy a może raczej zalegamy pod siatką w nieco innym miejscu. Pojawiają się warzęchy ale znów zbyt daleko, by je dobrze sfotografować. Ten środkowy etap mojej foto wycieczki na pewno należy do okresu gdzie nie mam zbyt wiele szczęścia. Lub po prostu nie potrafię wykorzystać sytuacji jakie mi się przytrafiają. Udaje nam się jednak sfotografować ohara a potem już z podejścia żwirowca łąkowego z młodymi, który nie był w ogóle płochliwy wręcz przeciwnie zaciekawiony był naszą obecnością.
Żegnamy morze czarne to naprawdę piękne miejsce, które w okresie wiosennych i jesiennych przelotów musi być pełne migrujących ptaków. Kierujemy się w głąb lądu w kierunku rodzinnego miasta Bogdana ale o tym w kolejnej części mojej opowieści operacja Sinavica.

piątek, 29 lipca 2011

Operacja Sinavica - Początek

Od dawien dawna moim fotograficznym marzeniem było sfotografowanie kraski. To marzenie było przekładane z roku na rok i tak mijały lata. W tym roku dzięki zaproszeniu kolegi Bogdana z Bułgarii dane mi było spróbować zrealizować to marzenie. Postanowiłem polecieć do Bułgarii samolotem choć jako wielbiciel ptasich lotów nie należę do wielbicieli tego środka transportu. Lot minął szybko i już po 2 godzinach wylądowałem w Sofii. Szybkie powitanie z kolegą i ruszamy w stronę granicy z Rumunią. Przełamujemy barierę językową rozmawiając z języku angielskim, po 4 godzinach wspólnej jazdy jakoś udaje nam się dogadywać bez większych problemów. Zbliżamy się do celu naszej podróży wytężam wzrok w poszukiwaniu czegoś niebieskiego. Nagle jest pierwsza kraska przelatuje tuż przed szybą samochodu potem dwie kolejne. I tak widzę po drodze jeszcze kilka kolejnych. Jesteśmy u celu meldujemy się w tajemniczej agroturystyce, która bardziej przypomina młyn niż miejsce noclegowe. Jak miało się okazać potem bardzo miłe miejsce z miła i gościnną atmosferą z bardzo dobrą tradycyjną kuchnią.
I co najważniejsze oddalone od miejsca gdzie mamy fotografować o jakieś 10 minut drogi. Ruszamy na rekonesans aby przygotować miejsce na jutrzejsze zdjęcia o poranku. Zbliżamy się i już z daleko widać całą masę latających żołn a między nimi latające większe kraski. Szczęka opadła mi i nie chciała powrócić na swoje miejsce. Dwie duże kolonie w tym miejscu jedna tylko zdominowana przez żołny myślę że śmiało można ocenić ją na jakieś 40-50 par a druga kolonia to połączenie żołn i krasek. W miejscu tym jakieś 20 par krasek i 40 par żołn. Ruch jaki się tam odbywał można spokojnie porównać do ruchu na największych lotniskach na świecie. Ptaki były wszędzie ku mojemu zaskoczeniu gniazda żołn i krasek znajdywały się przy samej piaskowej drodze przecinającej wąwóz i to na wysokości 1-1,5m nad ziemią.
Po objeździe terenu i przygotowaniu miejsca na poranne fotografowanie udaliśmy się na spoczynek. Rano 4:30 budzić nieubłaganie zrywa nas na nogi. Jak miało się okazać dwanaście kolejnych poranków to pobudka o tej samej porze. Szybko docieramy do celu rozkładamy namiot i siadamy jest jeszcze szarówka więc zamykam oczy i drzemię.
Po pół godzinie oczy otwiera mi charakterystyczne krakanie kraski. Szybko obserwuję teren przez wizjer, kraska siedzi na przygotowany wcześniej patyku i wyraźnie stara się nas obudzić swoim krakaniem. Po chwili odlatuje ale za chwilę wraca i siada już spokojniej, światła jeszcze nie ma za wiele ale zaczynam pstrykać. Pstryk i kolejne marzenie w tym roku udaje mi się zrealizować. Ciarki przebiegają po plecach.
Okazuje się że po chwili na patyku już są 2 kraski a potem odbywa się mini walka między dwoma parami o dominację na górującym nad terenem patyku. Sesja z kraskami trwa półtorej godziny. Światło niestety w czasie całego pobytu nie dawało szans na zrobienie nie przepalonych zdjęć powyżej 2h po wschodzie słońca. Tak samo było o zachodzie słońca dwie godziny przed zachodem było najlepsze światło do robienia zdjęć. Spędziłem 3 poranki i 2 zachody słońca w tym wąwozie. Udało mi się wykonać zdjęcie krasek i żołn, które chętnie siadały w miejscach które im przygotowaliśmy. W trakcie fotografowania myślałem że może uda się zrobić zdjęcie żołny i kraski w tym samym momencie na patyku ale ten kadr muszę sobie zostawić na kolejną wizytę w Bułgarii.
Po 3 dniach w tym magicznym miejscu miałem przez kilka dni syndrom spławika jaki ma wędkarz, który patrzy na niego zbyt długo. Jak zamykałem oczy widziałem kraski i żołny. Jedyna pamiątka oprócz zdjęć z tego miejsca to niesamowicie kolorowe pióro kraski które znalazłem w tym miejscu. Po wykonaniu misji mojej operacji ruszyliśmy dalej w stronę Warny w poszukiwaniu innych ptasich tematów. O czym w następnym poście. Operacje sinavica uważam za wykonaną. Sinavica to oczywiście w języku bułgarskim kraska.

W kszykowym potrzasku

Ostatnie dni czerwca spędziłem na swoim ulubionym mini bagienku gdzie znalazłem małe czajki z powtórzonego lęgu. Chciałem sfotografować te młode ptaki o przydługich nogach. Oczywiście jak zwykle następnego dnia o świcie już leżałem w tym miejscu na karimacie przykryty siatką maskująca i zamaskowany trzcinami. Nie musiałem długo czekać gdy pojawiły się młode czajki które jak na szczudłach przemieszczały się po podmokłym terenie. Ptaki nie zwracały na mnie uwagi, nagle z pobliskich trzcin wyszedł lis czajki młode szybko uciekły. To chyba lisica moja dobra znajoma z pobliskiej nory szuka pokarm na śniadanie dla swoich niedolisków. Młode czajki jednak tym razem okazały się sprytniejsze. I po chwili powróciły znowu przed obiektyw. Po godzinnej sesji z czajkami zacząłem się rozglądać wypatrując może innych ptasich modeli. Przed obiektywem wylądowała sieweczka rzeczna, pliszka siwa i żółta. Po chwili coś tylko śmignęło mi nad głową i wylądowało po lewo patrzę bekas kszyk. Niestety nie mogłem aż tak bardzo się przekrzywić żeby zrobić mu zdjęcia żeby jednocześnie go nie spłoszyć. Po chwili kolejne dwa meteoryty siadają niedaleko mnie i kolejne dwa. Po chwili wkoło mnie jest już 10 osobników, 3 ostatnie przechodzą samych siebie i siadają w granicach metra tuż przed samym obiektywem. Jeden chyba nawet ciut bliżej bo myślę że spokojnie mógłbym go pogłaskać lewą ręką. No to się narobiło minimalna odległość ogniskowania w moim obiektywnie 4,5 m. Na szczęście po chwili ptaki zaczynają żerować i oddalają się od trzcin na taką odległość przy której mogę wykonywać zdjęcia. Kszykowy nalot kończy wędkarz który zbliżył się zbyt blisko do mojego bagienka. Kszyki odlatują z charakterystycznym dla siebie piskiem.


sobota, 18 czerwca 2011

Tajemnice lisiej nory

Od dawna marzyłem o zrobieniu zdjęć małym lisom. Przez ostatnie 2 lata wrogiem był brak czasu a może po prostu brak szczęścia, który powodował że nie dane mi było znaleźć zamieszkanej nory. W tym roku czas i szczęście okazał się moim sprzymierzeńcem. Dwa tygodnie jakie spędziłem na obserwacji i fotografowaniu małych niedolisków dało mi masę satysfakcji ale i dobrej zabawy. Dawno nie było tak żebym siedział zamaskowany i co chwilę parskał śmiechem. Bo to co te małe rude stworzenia potrafią wyprawiać naprawdę jest czymś niesamowitym. Ale od początku. Norę znalazłem w najmniej oczekiwanym przeze mnie miejscu, bardzo blisko wioski i przy drodze, którą poruszają się rolnicy na pola. Pierwsze 3 dni poświeciłem na obserwację o której wychodzą jak się zachowują, jak reaguje lisica na obecność przejeżdżającego niedaleko jej ciągnika. Czwarty dzień był najbardziej pracowity postanawiam wyciąć sobie nożyczkami nadającymi się bardziej do biura tunel w trawach tak żebym mógł je fotografować. Dwa odciski nadal są widoczne na mojej dłoni po tej zaawansowanej technologicznie operacji. Dzień daje im na zaakceptowanie lekkiej zmiany terenu i w końcu piątego dnia siadam. Nie maskuję się przesadnie. Godzina 16ta czekam. Pierwszy lis pojawia się o godzinie 18tej potem drugi i trzeci. Czekam na czwartego bo tyle ich obserwowałem wcześniej, niestety nie ma go. Widocznie coś się z nim stało może porwał go jakiś drapieżnik, które chętnie tędy przelatują. Wciskam spust migawki lisy reagują słyszą ją wyraźnie ale po 4-5 dźwiękach nie zwracają na nie już w ogóle uwagi. Spędzam z nimi jakieś jeszcze kolejnych siedem popołudni.Przez te kilka dni dane mi jest zobaczyć wiele ich zachowań. Każdy dzień choć bardzo podobny do siebie jest inny. Jednego dnia bawią się jak oszalałe, drugiego dnia uczą się kopać trzeciego dnia myszkują skacząc co chwilę. Dla moich obserwacji kluczowym miał okazać się jeden z dni w którym mogłem obserwować ich matkę. Dzień zaczął się jak zwykle godzina 18ta młode wychodzą pierwszy drugi i trzeci. Ale co on taki długi! Z nory wyszła matka, skamieniałem nie wiedziałem co zrobi ona i czy mam robić zdjęcia. Lis przecież należy do jednych z najbardziej płochliwych i skrytych ssaków. A ona nie wiele sobie robiła z mojej obecności, zaraz dopadły ją młode i zaczęły skakać po niej. Udało się wtedy wykonać parę zdjęć. Matka po chwili odeszła ale nie spłoszona. Po prostu poszła po pokarm dla swoich młodych. Mam w pamięci scenkę kiedy to wszystkie trzy młokosy usiadły na pupie i tęsknym wzrokiem wpatrywały się w odchodzącą matkę. Nie widziałem jej już tego dnia. Wiedziałem że jest tylko wtedy kiedy młode jak oszalałe leciały w okolice trzeciego wejścia do nory i wracały z nornicami w pyskach. Kolejna zasiadka miała być już tą ostatnią ale ciągle już od kolejnego poranka myślałem jak tu się wyrwać popołudniem na nie i chociaż sobie tam posiedzieć. W pewnym momencie już nie same fotografie były najważniejsze a obserwację. Kolejnym spektaklem jaki miały mi lisy pokazać miały być zabawy z nornicami, które przynosiła im matka. To co one wyprawiały z tą nornicą tego nie da się opisać i na pewno nie da się pokazać do końca na zdjęciu choć się starałem. Podrzuty pady, nornica w powietrzu lis na ziemi, lis w powietrzu nornica na ziemi. Zwykle zabawy kończył zbliżający się brat/siostra który chciał ukraść pokarm. Wtedy następowała szybka konsumpcja nornicy. Od dwóch dni martwię się trochę o niedoliski ponieważ w okolicy odbywa się koszenie łąk i pewnie, któregoś dnia przyjdzie czas na tą gdzie one mają norę. Z rozmów z rolnikami wiem że mieszkańcy wioski nie są zbyt zadowoleni z ich obecności ponieważ kury znikają z ich gospodarstw masowo. Spowodowane może to być dodatkowo tym że w okolicy są jeszcze dwie zamieszkałe nory o których wiem. Mam nadzieję że cała historia z liskami zakończy się happy endem i mimo że spora część społeczeństwa uważa je za szkodniki, będzie można nacieszyć oko już dorosłymi lisami z tej nory przemierzającymi teren. Na koniec przypomniał mi się jeszcze kawał który opowiadał mi przyjaciel o zajączku i małych lisach ale o tym może przy innej okazji…



Złamane skrzydło

Wracając do domu z kolejnego dnia w terenie postanowiłem jeszcze objechać trochę rejon w którym robiłem zdjęcia. Powoli poruszałem się polną piaszczystą drogą, zostawiając za sobą mimo 20km/h tuman kurzu. Już prawie wyjeżdżając z niej zauważyłem z daleka sieweczkę rzeczną, która im byłem bliżej zachowywała się coraz dziwniej. Kręciła się w kółko piszczała, trochę skakała a już w ostatniej fazie gdy byłem naprawdę blisko wydawało mi się że ma złamane skrzydło i jest praktycznie w agonii. Od razu przez głowę przebiegły mi numery telefonów ludzi którzy mogą jej pomóc. Lecz nagle spostrzegam że wykonuje ona to wszystko w pobliżu kamyka który leży na drodze. Wychodzę z samochodu ku mojemu zdziwieniu kamień leżący na ziemi ma dwoje wielkich czarnych oczu. Jest to po prostu młoda sieweczka rzeczna, pierwsza myśl jaka mi przeszła przez głowę może jest przejechana. Lecz nic na to nie wskazuje, idę do samochodu po aparat żeby zrobić choć dokumentacyjne zdjęcie. Położenie się na tej piaszczystej drodze nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy. Kładę się wykonuję parę zdjęć, dorosła siewka kręci się w pobliżu i nawołuję młodziana. Stara się jak tylko może zwrócić na siebie uwagę więc robię jej na odczepne dwa zdjęcia. Postanawiam już nie przeszkadzać im dłużej. Muszę w jakiś sposób zgonić tą małą sieweczkę z drogi bo inaczej zginie pod kołami przejeżdżających samochodów. Pisklak jakby czytał w moich myślach podnosi się i rusza ale z impetem o jaki bym go nigdy nie podejrzewał, na chwilkę biegnie w moim kierunku potem zawraca, na chwilę staje i pędzie jak oszalały. Rodzic z powietrza popiskuje do niego jakby mówił mu gdzie ma biec. Młodzian stara się jak tylko może sprostać oczekiwaniom rodzica i już po chwili znajduje się bezpiecznie w pobliskiej uprawie kukurydzy. Jeszcze jedno spojrzenie dla upewnienia się. Tak już jest bezpieczny mam nadzieję że już nie zabłądzi na tą drogę bo szkoda by było gdyby cokolwiek mu się stało.



poniedziałek, 23 maja 2011

Bieszczadzkie pohukiwania

Bieszczadzka wyprawa była chyba jedną z najbardziej wyczerpujących jakie sobie wymyśliłem. Dwie noce w podróży potem dwa dni non stop w terenie. Długie spacery o świcie i zmierzchu z ciężkim sprzętem nie należą do przyjemności. Lecz to wszystko schodzi na drugi plan kiedy chodzi o fotografię i obserwację przyrody. To taki dodatek bez którego trudno jest robić zdjęcia gatunków, które wymagają właśnie takich poświęceń. W dodatku zasiadkę zaczynam na pobliskim cmentarzu, który ma się okazać moim domem na dwa długie dni. Dziwne uczucie. Już po kilku minutach udaje się wypatrzeć puszczyka uralskiego, nie robi sobie nic z mojej obecności. Samiec obserwowanej pary jest jasny a samica brązowa. Po chwili okazuję się że puszczyki mają cztery młode, które dumnie siedzą w koronach drzew i obserwują mnie z zaciekawieniem z góry. Godzina wydaje się być podobna do poprzedniej. Obserwujące mnie młode z góry znikają, czyżby zeszły na ziemie a może zleciały. Szukam ich nagle widzę jednego malca na pniu siedzi sobie i obserwuję teren. Zbliżam się do niego wykonuję serię zdjęć. Nagle czuje tylko powietrze i przeraźliwy pisk nad moją głową. To samica atakuje mnie broniąc swoje pisklę. Na taką sytuację do końca nie byłem przygotowany choć czytałem o bardzo agresywnym zachowaniu tych sów właśnie w takich okolicznościach. Spotkanie z jej szponami to ostatnia rzecz na której mi w tej chwili zależy. Atakując jednocześnie samica siada w „dobrym” miejscu i daje się idealnie obfotografować. Odchodzę tak kończy się pierwszy dzień w bieszczadzkiej głuszy. Drugi zaczyna się tak samo, samiec dumnie prezentuję się na ulubionym konarze drzewa, samicy nie widać tylko słychać ciche jej pohukiwania a maluchy w komplecie znowu siedzą w konarach drzew. Czekam na karmienie ale jak się okazuje młode dostawały dość pokarmu w nocy i w ciągu dnia nie widziałem żeby były karmione. Znowu na konarze pokazuje się samica. Jakieś próby zrobienia jej zdjęcia w locie kończą się niepowodzeniem. Zbyt ciemno, za długie szkło. Nagle jeden maluch znika z drzewa musiał zlecieć. Szukam go wzrokiem jest . Siedzi pod brzozą delikatnie się do niego zbliżam. A on pokazuję mi to czego nauczył się przez ostatnie kilka dni. Wspinaczka jaką uprawia jest dość dziwna ale bardzo efektywna. Łapy na pień i zapiera się o niego dziobem i wciąga się jakby w ten sposób, wygląda to dość komicznie ale pozwala mu już po chwili znaleźć się trzy metry nad ziemią. Krótki odpoczynek i kolejne metry. I po chwili już jest ze swoim rodzeństwem wysoko. Wykonuję serię zdjęć tej dziwnej prezentacji nieporadności i determinacji. Kończy się drugi dzień szkoda że nie mogę zostać tu dłużej. Wracam do schroniska. Zamykam oczy widzę dumnie szybująca samicę puszczyka. Gracja, wdzięk a jednocześnie siła i niesamowita troska o potomstwo. Ten widok na długo pozostanie w mojej głowie.



Król traw

W tym roku miałem nieco więcej czasu żeby zabrać się za gatunek, który od dawna był moim małym marzeniem. Rycyk to właśnie ptak z którym spędziłem kilka dni w trawach. Kilkudniowa obserwacja żeby poznać miejsce gdzie najchętniej siada i żeruje. Dwa kolejne dni prób już fotograficznie i nic żadnych zdjęć. Dopiero trzeciego coś drgnęło pierwsze zdjęcia, para rycyków w swoich przemarszach po łące wydaje się mnie nie dostrzegać. Czwartego dnia jeden z osobników dostrzega mnie i jest wyraźnie zaciekawiony moją obecnością i to on okazuje się być modelem który będzie mi towarzyszył przez dwa kolejne dni. Stawiam wszystko na jedną kartę i ustawiam się z premedytacją pod światło. Co okazuję się dobrym pomysłem bo rycyk tak jakby wiedział o co mi chodzi, popołudniem i o świcie ustawia się właśnie w tych miejscach w których powinien. I z uporem śpiewają swoją piskliwą pieśń. Pogoda dopisuję i kolejne kadry zapełniają moją kartę. Po porannej sesji opuszczam moje stanowisko i kończę przygodę z rycykami. Podejrzewam że gdzieś w pobliżu pewnie budują gniazdo a ja nie zamierzam im w tym przeszkadzać. Może jeszcze uda mi się kiedyś po fotografować tego niewątpliwego króla naszych łąk.

piątek, 29 kwietnia 2011

Szemrzący potok

Dolina Kościeliska tuż po wschodzie słońca niezawodny parkingowy prosi o opłacenie parkingu. Plecak na plecy i statyw w rękę ruszam. Cel wyprawy pluszcz. Mijam parkowe kasy które o tej porze są jeszcze zamknięte. Pierwsze spotkanie z potokiem i na kamieniu jakiś cień który szybko odlatuję. Pierwszy pluszcz to dobry znak jest jeszcze dość ciemno więc nie robię zdjęć. Postanawiam iść wzdłuż potoku mając nadzieję że spotkam wkrótce kolejne ptaki. Pięćset metrów i nic, rozwidnia się na tyle że wyjmuję sprzęt i mocuję na statywie. Jakaś natrętna pliszka górska śpiewa nad moją głową, robię jej kilka zdjęć. Kolejne pięćset metrów i nic. Czyżby dolina kościeliska w tym roku nie okazała się zbyt gościnna dla mnie i dla pluszczy. Staram się wytężać słuch próbując usłyszeć pluszcze, ale potok swoim szumem zagłusza wszystko. Kolejne sto metrów. Są dwa pluszcze siedzą charakterystycznie na kamieniach. Delikatnie zbliżam się do nich. Dwadzieścia metrów robię pierwsze zdjęcia, piętnaście metrów kolejne parę ujęć, dziesięć metrów już blisko zdejmuję konwerter. Ku mojemu zaskoczeniu pluszcze wcale się nie boją siedzą sobie w najlepsze a moja obecność wcale im nie przeszkadza. Rozkładam statyw i siadam sobie wygodnie pod drzewem na samym brzegu strumienia. Zaczynam foto sesję z pluszczami samiec zupełnie nic nie robi sobie z mojej obecności samica nieco mniej ufna ale i ona po chwili nie zauważa już mnie. Okazuje się że pluszcze mają naprzeciwko mnie w stromej skalnej skarpie gniazdo. Bo samica co chwilę przynosi coś w to miejsce i wlatuje do doskonale zamaskowanego otworu. Liście, trawy to dla niej doskonały budulec. Wykonuje to dość systematycznie ten sam kamień kilka obrotów głową jest bezpiecznie wlatuje do gniazda i po chwili jest już z powrotem bez materiału. Samiec nie pomaga jej a czasami wręcz wydaje się że jej przeszkadza. Sesja trwa zbieram materiał, jedyny mankament że ptaki są w dość ciemnym miejscu ale zmieniam nieco swoje położenie i jest już lepiej. Samiec dumnie prezentujący się na najwyższym kamieniu w tym rejonie potoku. Pluszcz ożywia się tylko na chwilę na dobre kiedy dostrzega rywala, krótka pogoń i po chwili jest już z powrotem na swoim miejscu. Kolejne ujęcia, czas szybko mija obserwując przyrodę, patrzę na zegarek trzeba powoli wracać, jeszcze jeden dolot samicy, udaje się zrobić parę razem w kadrze i pakuję sprzęt. Na polanie jeszcze na chwilę zatrzymują mnie krokusy, które jak zwykle na wiosnę tworzą kolorowy wiosenny dywan. Taka chwilowa odskocznia od ptasich tematów na zakończenie udanego dnia.


Duch puszczy

Druga w nocy telefon budzi mnie ze snu pora wstawać. Zaraz spotkanie z kolegą Markiem i podróż do Białowieży. Cel wyprawy sóweczka, najmniejsza sowa Europy z zniewalającym wręcz spojrzeniem. Po 5 godzinach jazdy jesteśmy na miejscu sprzęt na plecy i ruszamy w puszczę z nadzieją na szybkie spotkanie sowy. Pogwizdywanie na nią daje rewelacyjne efekty już po chwili odzywa się swoich charakterystycznych piii piii piii jest gdzieś blisko ale to maleństwo wielkości wróbla jest ciężkie do wypatrzenia. „Jest” siedzi w koronie drzew jaka ona mała. Spodziewałem się tego ale widok tego małego kilera przez lornetkę powoduje uśmiech na twarzy. Rozmawiamy sobie dłuższą chwilę ale sóweczka nie chce zlecieć niżej. Nagle tuż nad głową z trzepotem skrzydeł siada coś większego pierwsza myśl grzywacz? Nie to jarząbek duch puszczy. Totalne zaskoczenie zaczynamy rozmową z dwoma gatunkami na raz. To już istna puszczańska konferencja my na dole leżąc pod drzewem a ptaki dwa piętra wyżej. Ten stan sytuacji trwa dłuższą chwilę. Nagle jarząbek znika lądując w zaroślach jakieś 80 metrów od nas. Nie przerywamy rozmowy i widzimy jak jarząbek porusza się na ziemi. Szybko biegnie w naszym kierunku. Zatrzymuje się tylko na chwilę i znowu podbiega. Ciągle za daleko na zdjęcie, ale zbliża się jeszcze 10 metrów i będzie idealnie. Oby się udało. Znika nie ma go gdzieś zgubił się między drzewami. Już było tak blisko i coś się stało. Odwracam się lekko w lewo i widzę go już blisko pstrykam jest ślicznie ubarwiony. Przechadza się przed obiektywem nic sobie nie robiąc z naszej obecności. Wchodzi na pobliskie konary zwalonego drzewa. I zaczyna tokować niesamowity widok. Napina się, obniża sylwetkę, nabiera powietrze, nadyma się i popiskuje. Coś wspaniałego, znowu się prostuję głowa w lewo, głowa w prawo pozuje jak zawodowy model. Schodzi z konara przebiega przez drogę. Znowu do lasu a ja śledzę go obiektywem i robię zdjęcia. Po tym spacerze wskakuje na drzewo i zaczyna znowu rozmawiać. Ten rytuał z lądowaniem powtarza się jeszcze raz, i tak jak nagle rozpoczął nasze spotkanie tak nagle kończy je jarząbek odlatując zawiedziony tym że chyba nie znalazł swojego konkurenta, który z nim rozmawiał dłuższą chwilę.

Powrót do Śnieżycowego Jaru

Wieki temu kiedy robiłem zdjęcia w większości krajobrazów i flory wiosenne kwiaty były tym na co czekałem z utęsknieniem. Teraz kiedy w większości robię zdjęcia zwierzętom czekam bardziej na ptaki, które na wiosnę gremialnie wracają do naszego kraju. Niemniej wyciągnięty przez kolegę Świeżaka postanowiłem zrobić sobie sentymentalną podróż do świata kwiatów. Ostatnio standardowym czasem na pobudkę to druga w nocy tak się stało i tym razem. Podróż w miejsce spotkania a potem już razem jednym samochodem ponad 200km żeby o poranku być otoczony śnieżycami. Podróż upłynęła szybko tak samo zresztą jak półtora kilometrowy marsz do śnieżycowego "zagłębia". Jeszcze ciemno a wkoło mnie tysiące kwiatów niesamowity biały dywan który stworzyła natura. Półmrok ale to kwiaty wydają się być źródłem światła. Rozkładam sprzęt i czekam na światło. I już są pierwsze promienie słońca które rzucają mnie na ziemie. Cisza którą przerywają tylko arię ptasich głosów – zięby i sikory oraz miarowe stukanie dzięciołów, których jest sporo w okolicy. Szukam odbić wody i blików w przepływającej przez jar stróżce wody. Łany śnieżyć stoją niewzruszone niektóre wydają się delikatnie kłaniać. Wybieram tą jedną, która zasłużyła na to by być sfotografowana. Inne jakby zazdrosne chcą się zmieścić w głębi ostrości zdjęcia.Tak przez 2 godziny przemieszczam się po dnie lasu robiąc zdjęcia. Już mocne słońce daje sygnał do powrotu do domu. Jednego czego żałuję tego dnia to borsuka, który minął nas po drodze do jaru a nie przeszedł się na spacer wśród śnieżyć . Była by to swojego rodzaju klamra łączące stare z nowym a jednocześnie kadr marzenie.