sobota, 18 czerwca 2011

Tajemnice lisiej nory

Od dawna marzyłem o zrobieniu zdjęć małym lisom. Przez ostatnie 2 lata wrogiem był brak czasu a może po prostu brak szczęścia, który powodował że nie dane mi było znaleźć zamieszkanej nory. W tym roku czas i szczęście okazał się moim sprzymierzeńcem. Dwa tygodnie jakie spędziłem na obserwacji i fotografowaniu małych niedolisków dało mi masę satysfakcji ale i dobrej zabawy. Dawno nie było tak żebym siedział zamaskowany i co chwilę parskał śmiechem. Bo to co te małe rude stworzenia potrafią wyprawiać naprawdę jest czymś niesamowitym. Ale od początku. Norę znalazłem w najmniej oczekiwanym przeze mnie miejscu, bardzo blisko wioski i przy drodze, którą poruszają się rolnicy na pola. Pierwsze 3 dni poświeciłem na obserwację o której wychodzą jak się zachowują, jak reaguje lisica na obecność przejeżdżającego niedaleko jej ciągnika. Czwarty dzień był najbardziej pracowity postanawiam wyciąć sobie nożyczkami nadającymi się bardziej do biura tunel w trawach tak żebym mógł je fotografować. Dwa odciski nadal są widoczne na mojej dłoni po tej zaawansowanej technologicznie operacji. Dzień daje im na zaakceptowanie lekkiej zmiany terenu i w końcu piątego dnia siadam. Nie maskuję się przesadnie. Godzina 16ta czekam. Pierwszy lis pojawia się o godzinie 18tej potem drugi i trzeci. Czekam na czwartego bo tyle ich obserwowałem wcześniej, niestety nie ma go. Widocznie coś się z nim stało może porwał go jakiś drapieżnik, które chętnie tędy przelatują. Wciskam spust migawki lisy reagują słyszą ją wyraźnie ale po 4-5 dźwiękach nie zwracają na nie już w ogóle uwagi. Spędzam z nimi jakieś jeszcze kolejnych siedem popołudni.Przez te kilka dni dane mi jest zobaczyć wiele ich zachowań. Każdy dzień choć bardzo podobny do siebie jest inny. Jednego dnia bawią się jak oszalałe, drugiego dnia uczą się kopać trzeciego dnia myszkują skacząc co chwilę. Dla moich obserwacji kluczowym miał okazać się jeden z dni w którym mogłem obserwować ich matkę. Dzień zaczął się jak zwykle godzina 18ta młode wychodzą pierwszy drugi i trzeci. Ale co on taki długi! Z nory wyszła matka, skamieniałem nie wiedziałem co zrobi ona i czy mam robić zdjęcia. Lis przecież należy do jednych z najbardziej płochliwych i skrytych ssaków. A ona nie wiele sobie robiła z mojej obecności, zaraz dopadły ją młode i zaczęły skakać po niej. Udało się wtedy wykonać parę zdjęć. Matka po chwili odeszła ale nie spłoszona. Po prostu poszła po pokarm dla swoich młodych. Mam w pamięci scenkę kiedy to wszystkie trzy młokosy usiadły na pupie i tęsknym wzrokiem wpatrywały się w odchodzącą matkę. Nie widziałem jej już tego dnia. Wiedziałem że jest tylko wtedy kiedy młode jak oszalałe leciały w okolice trzeciego wejścia do nory i wracały z nornicami w pyskach. Kolejna zasiadka miała być już tą ostatnią ale ciągle już od kolejnego poranka myślałem jak tu się wyrwać popołudniem na nie i chociaż sobie tam posiedzieć. W pewnym momencie już nie same fotografie były najważniejsze a obserwację. Kolejnym spektaklem jaki miały mi lisy pokazać miały być zabawy z nornicami, które przynosiła im matka. To co one wyprawiały z tą nornicą tego nie da się opisać i na pewno nie da się pokazać do końca na zdjęciu choć się starałem. Podrzuty pady, nornica w powietrzu lis na ziemi, lis w powietrzu nornica na ziemi. Zwykle zabawy kończył zbliżający się brat/siostra który chciał ukraść pokarm. Wtedy następowała szybka konsumpcja nornicy. Od dwóch dni martwię się trochę o niedoliski ponieważ w okolicy odbywa się koszenie łąk i pewnie, któregoś dnia przyjdzie czas na tą gdzie one mają norę. Z rozmów z rolnikami wiem że mieszkańcy wioski nie są zbyt zadowoleni z ich obecności ponieważ kury znikają z ich gospodarstw masowo. Spowodowane może to być dodatkowo tym że w okolicy są jeszcze dwie zamieszkałe nory o których wiem. Mam nadzieję że cała historia z liskami zakończy się happy endem i mimo że spora część społeczeństwa uważa je za szkodniki, będzie można nacieszyć oko już dorosłymi lisami z tej nory przemierzającymi teren. Na koniec przypomniał mi się jeszcze kawał który opowiadał mi przyjaciel o zajączku i małych lisach ale o tym może przy innej okazji…



Złamane skrzydło

Wracając do domu z kolejnego dnia w terenie postanowiłem jeszcze objechać trochę rejon w którym robiłem zdjęcia. Powoli poruszałem się polną piaszczystą drogą, zostawiając za sobą mimo 20km/h tuman kurzu. Już prawie wyjeżdżając z niej zauważyłem z daleka sieweczkę rzeczną, która im byłem bliżej zachowywała się coraz dziwniej. Kręciła się w kółko piszczała, trochę skakała a już w ostatniej fazie gdy byłem naprawdę blisko wydawało mi się że ma złamane skrzydło i jest praktycznie w agonii. Od razu przez głowę przebiegły mi numery telefonów ludzi którzy mogą jej pomóc. Lecz nagle spostrzegam że wykonuje ona to wszystko w pobliżu kamyka który leży na drodze. Wychodzę z samochodu ku mojemu zdziwieniu kamień leżący na ziemi ma dwoje wielkich czarnych oczu. Jest to po prostu młoda sieweczka rzeczna, pierwsza myśl jaka mi przeszła przez głowę może jest przejechana. Lecz nic na to nie wskazuje, idę do samochodu po aparat żeby zrobić choć dokumentacyjne zdjęcie. Położenie się na tej piaszczystej drodze nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy. Kładę się wykonuję parę zdjęć, dorosła siewka kręci się w pobliżu i nawołuję młodziana. Stara się jak tylko może zwrócić na siebie uwagę więc robię jej na odczepne dwa zdjęcia. Postanawiam już nie przeszkadzać im dłużej. Muszę w jakiś sposób zgonić tą małą sieweczkę z drogi bo inaczej zginie pod kołami przejeżdżających samochodów. Pisklak jakby czytał w moich myślach podnosi się i rusza ale z impetem o jaki bym go nigdy nie podejrzewał, na chwilkę biegnie w moim kierunku potem zawraca, na chwilę staje i pędzie jak oszalały. Rodzic z powietrza popiskuje do niego jakby mówił mu gdzie ma biec. Młodzian stara się jak tylko może sprostać oczekiwaniom rodzica i już po chwili znajduje się bezpiecznie w pobliskiej uprawie kukurydzy. Jeszcze jedno spojrzenie dla upewnienia się. Tak już jest bezpieczny mam nadzieję że już nie zabłądzi na tą drogę bo szkoda by było gdyby cokolwiek mu się stało.