Od dawien dawna moim fotograficznym marzeniem było sfotografowanie kraski. To marzenie było przekładane z roku na rok i tak mijały lata. W tym roku dzięki zaproszeniu kolegi Bogdana z Bułgarii dane mi było spróbować zrealizować to marzenie. Postanowiłem polecieć do Bułgarii samolotem choć jako wielbiciel ptasich lotów nie należę do wielbicieli tego środka transportu. Lot minął szybko i już po 2 godzinach wylądowałem w Sofii. Szybkie powitanie z kolegą i ruszamy w stronę granicy z Rumunią. Przełamujemy barierę językową rozmawiając z języku angielskim, po 4 godzinach wspólnej jazdy jakoś udaje nam się dogadywać bez większych problemów. Zbliżamy się do celu naszej podróży wytężam wzrok w poszukiwaniu czegoś niebieskiego. Nagle jest pierwsza kraska przelatuje tuż przed szybą samochodu potem dwie kolejne. I tak widzę po drodze jeszcze kilka kolejnych. Jesteśmy u celu meldujemy się w tajemniczej agroturystyce, która bardziej przypomina młyn niż miejsce noclegowe. Jak miało się okazać potem bardzo miłe miejsce z miła i gościnną atmosferą z bardzo dobrą tradycyjną kuchnią.
I co najważniejsze oddalone od miejsca gdzie mamy fotografować o jakieś 10 minut drogi. Ruszamy na rekonesans aby przygotować miejsce na jutrzejsze zdjęcia o poranku. Zbliżamy się i już z daleko widać całą masę latających żołn a między nimi latające większe kraski. Szczęka opadła mi i nie chciała powrócić na swoje miejsce. Dwie duże kolonie w tym miejscu jedna tylko zdominowana przez żołny myślę że śmiało można ocenić ją na jakieś 40-50 par a druga kolonia to połączenie żołn i krasek. W miejscu tym jakieś 20 par krasek i 40 par żołn. Ruch jaki się tam odbywał można spokojnie porównać do ruchu na największych lotniskach na świecie. Ptaki były wszędzie ku mojemu zaskoczeniu gniazda żołn i krasek znajdywały się przy samej piaskowej drodze przecinającej wąwóz i to na wysokości 1-1,5m nad ziemią.
Po objeździe terenu i przygotowaniu miejsca na poranne fotografowanie udaliśmy się na spoczynek. Rano 4:30 budzić nieubłaganie zrywa nas na nogi. Jak miało się okazać dwanaście kolejnych poranków to pobudka o tej samej porze. Szybko docieramy do celu rozkładamy namiot i siadamy jest jeszcze szarówka więc zamykam oczy i drzemię.
Po pół godzinie oczy otwiera mi charakterystyczne krakanie kraski. Szybko obserwuję teren przez wizjer, kraska siedzi na przygotowany wcześniej patyku i wyraźnie stara się nas obudzić swoim krakaniem. Po chwili odlatuje ale za chwilę wraca i siada już spokojniej, światła jeszcze nie ma za wiele ale zaczynam pstrykać. Pstryk i kolejne marzenie w tym roku udaje mi się zrealizować. Ciarki przebiegają po plecach.
Okazuje się że po chwili na patyku już są 2 kraski a potem odbywa się mini walka między dwoma parami o dominację na górującym nad terenem patyku. Sesja z kraskami trwa półtorej godziny. Światło niestety w czasie całego pobytu nie dawało szans na zrobienie nie przepalonych zdjęć powyżej 2h po wschodzie słońca. Tak samo było o zachodzie słońca dwie godziny przed zachodem było najlepsze światło do robienia zdjęć. Spędziłem 3 poranki i 2 zachody słońca w tym wąwozie. Udało mi się wykonać zdjęcie krasek i żołn, które chętnie siadały w miejscach które im przygotowaliśmy. W trakcie fotografowania myślałem że może uda się zrobić zdjęcie żołny i kraski w tym samym momencie na patyku ale ten kadr muszę sobie zostawić na kolejną wizytę w Bułgarii.
Po 3 dniach w tym magicznym miejscu miałem przez kilka dni syndrom spławika jaki ma wędkarz, który patrzy na niego zbyt długo. Jak zamykałem oczy widziałem kraski i żołny. Jedyna pamiątka oprócz zdjęć z tego miejsca to niesamowicie kolorowe pióro kraski które znalazłem w tym miejscu. Po wykonaniu misji mojej operacji ruszyliśmy dalej w stronę Warny w poszukiwaniu innych ptasich tematów. O czym w następnym poście. Operacje sinavica uważam za wykonaną. Sinavica to oczywiście w języku bułgarskim kraska.
Świetny blog. Opisy, zdjęcia - przyjemność dla oka.
OdpowiedzUsuńA wyprawa na kraski... marzenie.
Będę często zaglądał.
Pozdrawiam i skromnie zapraszam na
www.tomaszszyszko.pl