środa, 5 czerwca 2013

Tam gdzie lis mówi dobranoc

Ciepłe majowe po południe poświęcam na objazd terenu i poszukanie jakiegoś ciekawego tematu na kolejny poranek. Kilka ciekawych tematów znajduję, na sam koniec dnia postanawiam podjechać do lisiej nory, która obserwuję od kilku lat. Zdaje mi się że jest jeszcze za wcześnie żeby młode lisy wychodziły z nory ale któż to wie. Zostawiam sprzęt biorę tylko lornetkę i udaję się w kierunku nor. A raczej całej strukturze nor. Pierwsza nora nic, druga też nie widać nawet śladu lisów. Dochodząc do trzeciej wydaje mi się że coś przemknęło z trawy do nory. Kucam ku mojemu zdziwieniu z nory wychodzi mały lis za nim drugi i trzeci. Zastygam i obserwuje lisy. Zaczynają się bawić. Szybka choć nie do końca przemyślana decyzja. Powrót do samochodu po sprzęt bo światło jest coraz lepsze. Warto spróbować. Za 5 minut jestem z powrotem czyli jakieś 70metrów od nory i patrzę przez lornetkę. Wyraźnie sponad traw widzę dwie pary uszu. Skradam się kiedy zostaje jakieś 40 metrów postanawiam się czołgać. Nie jest to zbyt wygodne szczególnie kiedy ma się ze sobą długi obiektyw z aparatem. I tak zbliżam się powoli, po 5 metrów przystaje obserwuje teren i ruszam dalej. Wyznacznikiem tego że wszystko jest ok są lisie uszy. Dostaję się na odległość jakiś 15 metrów. Trawy zasłaniają wszystko więc muszę zrobić zwrot podczołgując się jakby z innej strony gdzie teren wydaje się „czysty” od traw. Jeszcze metr i jestem podczołguje się w miejsce które wydaje się idealne. Szukam niedolisków nie widzę ich. Tym ostatnim zwrotem musiałem je wypłoszyć? Nie. Nagle widzę liska wychodzącego z nory. Leżąc blisko nory zasłonić się mogę jedynie obiektywem.

Młodzieniec wydaje się być spokojny i nie robić sobie nic z mojej obecności. Podwija ogon i kładzie się widać że w swoim ulubionym miejscu. Wyraźnie zaspane oczy zamykają się. Po chwili z nory wychodzi drugi ten już bardziej podejrzliwy i nie ufny. Po chwili wraca do nory. Zaczynam pierwsze zdjęcia. Migawka zaczyna pracować a ja patrzę na reakcję lisa. Zaczynam wykonywać coraz śmielej zdjęcia. Postanawiam się jeszcze trochę podczołgać i wykonać kilka zdjęć bez konwertera.

Nie ma problemu lis nic sobie nie robi z mojej obecności. Obiektyw przestaje ostrzyć jestem za blisko. Lisek podnosi się a ja szybko się wycofuje. Niedolisek wstaje przeciąga się i ziewa.

Jakby znudzony moim towarzystwem kładzie się znowu stara się zasnąć. Cmokam na niego próbując sprowokować go do jakiś ciekawych reakcji. Wtedy rudzielec odwraca się do mnie plecami, wyraźnie zaskoczony że ktoś przeszkadza mu w popołudniowej drzemce. Słońce powoli zachodzi, wykonuję jeszcze kilka zdjęć z bardzo bliska tak że w kadrze nie mieści mi się cały lis.

Ściemnia się lis nadal śpi. Delikatnie metr po metrze wyczołguje się powrotem drogą do samochodu. Ta przygoda to kolejny dowód na to że czasami warto próbować robić rzeczy, które z założenia wydaję się nie możliwe do realizacji. To spotkanie na długo pozostanie w mojej głowie...

czwartek, 2 maja 2013

16 godzin

Dzień 1

16 to liczba jak każda inna. Tym razem ta liczba to ilość spędzonych godzin w czatowni. Gościnne występy w Hiszpanii pora zacząć. Mała czatownia 1,5x1,5 metra a jej wysokość niestety na tyle nie wielka że nie pozwala się wyprostować. Gdy dochodzę po ciemku do czatowni oczyma wyobraźni widzę już ptaki, które zobaczę jak się rozwidni. W ciszy po ciemku rozkładam sprzęt i po kolei otwieram 4 okna, moje cztery oczy na świat w dniu dzisiejszym. Zamykam oczy i wsłuchuję się w ciszę, ten moment lubię najbardziej. Gdy oczy jeszcze nie widzą a uszy już słyszą. Czekam aż i oczy zobaczą. I powoli zaczynają widzieć piękne połacie łąki pokrytej kwiatami, gdzie nie gdzie wystające niewielki skały i kamienie. Odzywają się pierwsze ptaki, słońce wstaje. Pora żeby ptaki sprostały moim oczekiwaniom ale jak okiem sięgnąć nie widzę żadnego. A ciężko nie widzieć bohatera moich zmagań dropia. Metrowy ptak ważący do 18 kilogramów jest jednym z najcięższych latających ptaków na świecie. Jest widzę jednego ale bardzo daleko tylko cień zarys na zielonej trawie.

Przyjazne dla odwiedzających hiszpańskie plaże turystów słońce nie jest zbyt przyjazne dla fotografa. Promienie słoneczne są bardzo mocne i po około 2 godzinach światło staje się bardzo silne. Pierwsza przekąska drobna drzemka. Wstałem około 5 tej więc o sen nie jest trudno. Koło 12tej wciąż czekam bo jeśli nie było ich rano to może będą wieczorem. Skoro je słyszałem muszą być gdzieś blisko. Czekam kolejną godzinę i kolejną robi się coraz cieplej temperatura wzrasta do ponad 30 stopni sporo jak na miesiąc kwiecień. Uzupełniam płyny. W końcu jest 17ta słońce lekko się tonuje czekam na dropie. Sytuacja jest o tyle nie pewna że one chodzą dokładnie tam gdzie chcą i nie jest pewne że pojawią się właśnie u mnie. Mimo że okoliczna populacja liczy 2000 osobników ja czekam na tego jednego osobnika, który pojawi się w pobliżu mojego obiektywy. Niestety nic się nie dzieje koło 21 słońce zachodzi a ja czekam jeszcze pół godziny do półmroku tak żeby jeszcze trafić do samochodu jednocześnie nie płosząc ptaków. Pierwsze koty za płoty może następnego dnia będzie lepiej.

Dzień 2

Temperatura spada do 5ciu stopni w nocy dobrze że mam jeszcze w zapasie drugiego polara. Dodatkowo do tej chłodnej pogody dochodzi bardzo silny wiatr. Idę do czatowni a wiatr wieje strasznie. Na dzisiejszy dzień zmieniam lokum z małej blaszanej czatowni na nieco większą zrobioną z kamieni.

Mankamentem tej czatowni jest niestety jej nieszczelność. Co tego dnia przez pierwsze kilka dobrych godzin daje mi się odczuć. Wiatr wieje jak szalony okładam plecy karimatą i czekam aż przestanie wiać. Mój dzisiejszy „dom” położony jest na lekkim wzniesieniu co jeszcze potęguje poczucie chłodu. 6 okien stanowi spore wyzwanie gdyż trzeba ciągle kontrolować czy ptaki akurat nie zbliżają się z którejś ze stron. Wtedy delikatnie trzeba wyciągnąć przez okno obiektyw i czekać aż się zbliżą. Połowa z okien ustawiona jest na otwartą przestrzeń druga połowa w taki sposób że widzę ptaka dopiero gdy już jest blisko i wyjdzie na wzniesienie. Rozwidnia się. Jest pierwszy drop, idzie delikatnie miękko wydaje się nie ruszać nogami. Płynie jak łódź w zieleni traw. Nie ma jeszcze światła podbijam ISO i robie pierwsze zdjęcia.

Żeby w jakiś sposób zacząć temat. Dwa dropie przechodzą i znikają. Światło dziś świeci wyjątkowo pięknie pomarańczowo. Z oddali słyszę znajomy dźwięk , który się zbliża do kamiennej czatowni. Dudek siedzi na czatowni za chwilkę odlatuje ale nie daleko przysiada na kamieniu. I to w takim momencie gdy światło świeci pięknie i podkreśla jego pomarańczowy kolor.

Podlatuje w stronę czatowni i wchodzi gdzieś w kamienie. Nie może być inaczej ma pod czatownią gniazdo. Dudek towarzyszy mi cały dzień. Karmi chyba samice siedzącą na jajkach bo nie słyszę jeszcze głosów młodych. Kilka raz nawet zaciekawiony zagląda do czatowni.

Światło znowu dość szybo robi się złe. Drzemka i posiłek. Koło 14tej widzę kilka samic dropia schodzących ze szczytu, obrały dobry kierunek może tu dojdą. Posilając się po drodze zapewne zajmie im to około godziny może dwóch. Obserwując samice nie zauważam dwóch samców które przechodzą koło budy. Szybko naprawiam swój błąd i częstuję ich seria zdjęć z mojego aparatu.

Za samcami przechadza się samica. Światło niestety nie jest takie jak powinno być. Mocne kontrasty i przepalenia są nie do uniknięcia. Całe popołudnie dropie przechadzają się w pobliżu mojej czatowni mimo tego że światło zachodzi nie daje ono zupełnie ciepłych kolorów.

Przypomina raczej mocną żarówkę która mocno operuje. Ściemnia się i mogę w końcu rozprostować kości jak to dobrze. Drugi dzień był o wiele lepszy brakuje mi tylko odrobiny szczęścia żeby ptaki przyszły w odpowiednim świetle. Zmęczony i obolały wracam do hotelu czekając z nadzieją na to co przyniesie kolejny dzień.


Dzień 3

Trzeci dzień i kolejna zmiana lokalizacji, można sobie na to pozwolić ponieważ w okolicy znajduje się osiem specjalnie przygotowanych czatowni. Do trzech razy sztuka bardzo liczę na to że ten dzień będzie najlepszy. O poranku na niebie rysuje się delikatny filtr który mnie nie martwi. W chwili jak z podziemi przed czatownią znajduje się piękny samiec.

I zaczyna swój taniec. Puszy się, stroszy nadyma wydaje cichy gardłowy bulgot.

Kręci się w około, ciężko to pokazać na jednym zdjęciu. Wszystko to wykonuje bardzo powoli wiedząc że rytuał ten musi wykonać z odpowiednią gracją. Przechodzi i znika za wzniesieniem. Po chwili drugi drop znajduje się za czatownia przekładam aparat i wykonuje zdjęcia.

Samce zachowują się jak nieloty bardzo niechętnie latają. Jeżeli tylko mogą przemieszczają się na swoich kończynach. Kontroluje wszystkie 4 okna w jednym z nich znajduje się samiec, który pędzie do góry sycząc i otwierając dziób. Szybko przekładam sprzęt. Seria zdjęć i kolejna. Gdzie on biegnie? Już wiem biegnie do drugiego samca. Zanosi się na sprzeczkę. Samce się stroszą. Syczą otwierają dziób czasami próbując się uderzyć dziobem swojego rywala.

Sprzeczka trwa bagatela 30 minut podczas niej nie dochodzi jednak do kontaktu samce się rozchodzą dając za wygraną.

Niesamowity poranek na który czekałem powoli się kończy. I znowu światło daje o sobie znać. Jest ostre i mocno grzeje. W południe przechodzi w pobliżu czatowni grupa 20 dropi są samce i samice.

A na końcu grupy podążają dwa młode. Szkoda tylko tego światła.

Z ciekawych obserwacji tego dnia widać wyraźnie ze dropie nie boją się pracujących w pewnej odległości traktorów jak również owiec które są wypasane na tych rozległych równinach. A momentami wydawało mi się że lubią towarzystwo owiec.

Czekam na zachód słońca ustawiając aparat na statywie w miejscu gdzie tło i piękne kwiaty stanowią najlepsze miejsce dla pojawienia się dropia. Czekam w międzyczasie wykonując kilka zdjęć pustułeczkom, które polują na pobliskiej łące.

18 19 i godzina 20 nic się nie zmienia cisza. Aż nagle za pagórka wychodzi piękny samiec i idzie w wymarzone przeze mnie miejsce.

Pstrykam samiec gwałtownie skręca w prawo idzie w stronę siatki. Ptaki mimo że są tu w 100% dzikie próbowane są w jakiś sposób odgradzane od pól uprawnych i człowieka. Za płotem znalazły się 2 samice do których wyraźnie samiec ten się kierował. Jego samcze zachowanie nie pozwala jednak mu podfrunąć i pokonać ogrodzenia. Stara się przejść przez jedno z oczek w ogrodzeniu.

Samice odchodzą samiec odchodzi za nimi. Światło robi się ciepłe i stonowane. Liczę na ostatni kadr w tym świetle. Udaje się drop wychodzi prezentuje swoje wdzięki i znika.

Słońce zachodzi czekam do zmroku. W ciągu 3 dni 48 godzin spędziłem w ciasnej czatowni ale nie żałuje żadnej z tych godzin. To cudownie było zobaczyć te wspaniałe piękne ptaki. Szkoda tylko że nie możemy ich już obserwować w naszym kraju. Pora wracać do domu.