niedziela, 19 lutego 2012

7 minut szczęścia

Biebrza skuta lodem temperatura o poranku -21 stopni. Jest bardzo zimno przedzieram się przez trzcinowiska. Ciepłe powietrze zamieniając się w szron osiada na mojej kurtce. Powietrze bardzo ostre aż ciężko momentami jest oddychać. Uczucie zimna potęguje wiatr. Docieram do oparzeliska. Rozkładam sprzęt karimatę, śpiwór kładę się i czekam. Zaczynam „stygnąć” wiejący wiatr powoduje pierwsze dreszcze zimna na moim ciele. Wytrzymuje 4 godziny niestety wydra na którą tutaj czekam nie pojawia się. Postanawiam zrobić mały rekonesans po terenie. Wszystko w koło skute jest lodem ciężko znaleźć jakiekolwiek miejsce z płynącą wodą. Po południu staram się dotrzeć w drugie miejsce gdzie jest większe oparzelisko. Trafiam na tropy wydry to znak że jestem coraz bliżej chociażby tego żeby ją zobaczyć.
Trzy godzinny marsz w trzcinowiskach kończy się sukcesem znajduje kilka oparzelisk. Słońce chyli się ku zachodowi mam jeszcze dosłownie chwilę żeby zrobić jakiekolwiek zdjęcie tego dnia. Wypijam ostatni łyk herbaty z termosu kiedy kątem oka zauważam na lodzie wydrę. Wyskoczyła z wody aby zjeść jakiś rybi przysmak. Decyzja jest szybka sprzęt już przygotowany. Czekam na to kiedy się z powrotem zanurzy i podchodzę kilka metrów kładę się czekam. Wydra wynurza się znowu na chwilkę i znów znika w otchłani zimnej rzeki. Podchodzę kilka metrów tym razem już jestem na brzegu rzeki. W odległości która umożliwi mi zrobienie zdjęć. Czekam na wydrę parę minut nie mam jej. Ale oczekiwanie opłaca się wydra wyskakuję.
Wyostrzam obiekt w aparacie seria zdjęć. Wydra wyraźnie zaciekawiona dźwiękiem migawki przechyla głowę w lewo i w prawo próbując mnie wypatrzeć. Wskakuje do wody a ja w tym czasie zbliżam się jeszcze parę metrów. Kładę się a wydra już jest na lodzie. Znowu kilka serii zdjęć, wydra przyzwyczaja się do dźwięków migawki i zachowuje się już naturalnie. Przechadza się po lodzie otrzepuje z wody.
I po chwili znowu znika pod lodem. Podchodzę jeszcze bliżej ustawiając się pod światło próbując zrobić jakieś ciekawe ujęcie ale wydra nie pojawia się już. Jeszcze godzinny spacer do samochodu i tak kończy się pierwszy dzień zmagań. Drugie dzień zaczyna się tym samym tylko dodatkowo temperatura spada jeszcze dwie kreski w dół. Plan jest bardzo ambitny spędzić cały dzień w terenie w tym miejscu gdzie wczoraj udało się zrobić wydrę. Zapas kanapek i ciepłej herbaty ma mi w tym pomóc. Dzień rozpoczyna się pięknym wschodem słońca i przelotem myszołowa włochatego tuż nad moją głową. Gdyby teraz wydra pojawiła się choć na chwilkę. Lecz nie ma jej ani przez pierwszą godzinę ani przez kilka następnych. Mija godzina za godziną trochę leże trochę chodzę aby się rozgrzać.
Każdy plusk wody powoduje szybsze bicie serca. Słońce powoli chyli się już ku zachodowi czekam może tak jak wczoraj wydra wypłynie przed samym zmierzchem. Niestety dziś jadła kolację w innym miejscu. Dwa dni spędzone w ciężkich warunkach można zamknąć w 7 minutach kiedy wydra pozwoliła się fotografować. Z czego połowę tego czasu znajdowała się pod wodą. Ale co najważniejsze kolejne foto marzenie udaję się choć w minimalnym stopniu zrealizować. Zapewne następnej zimy mądrzejszy w doświadczenia tu powrócę by jeszcze raz zmierzyć się tym tematem.

czwartek, 16 lutego 2012

-14 stopni czyli zasiadka u przyjaciela

Szukając odskoczni od bielików postanowiłem za zgodą mojego przyjaciela skorzystać z jego czatowni. Celem fotograficznym był myszołów oraz bażanty, które chętnie pojawiają się na specjalnie przygotowanym nęcisku. Skrzypienie zmarzniętego śniegu po drodze do czatowni, to jeden z moich ulubionych dźwięków jaki można wytworzyć stopami :). Z reguły towarzyszy mu duży mróz tak było i tym razem. Nieco mniejsza kameralna czatownia sprawia że wracają wspomnienia z lat kiedy za czatownie służyły 5 ze sobą zbitych palet euro. Przytulnie i cicho zaczyna się dzień dźwiękiem kruków wariujących na polanie.
Pierwszy myszołów i za chwilę drugi pojawiają się na pobliskim krzaku za nimi banda srok. Zaczynają ucztować pojedynczo jeden myszołów kończy jeść a drugi zaczyna.
Im dłużej trwa moja zasiadka tym robi się coraz cieplej i tym więcej pojawia się myszołowów. Około godziny 13tej ich liczebność wzrasta do 9ciu i wtedy zaczyna się prawdziwy bój o pokarm.
W tym samym momencie z pobliskich trzcinowisk wychodzą bażanty liczba ich zaskakuje mnie udaje mi się doliczyć aż 7 pięknie wybarwionych kogutów. Zaczynają zajadać przygotowane dla nich ziarna czasami prowokując się do jakiś mini potyczek.
Tak mija godzina za godziną jest już dobrze po południu kiedy wszystko znika. Obserwuje niebo i jak to często bywa podczas moich fotograficznych wypraw widzę ptaka który w jakiś sposób od lat mnie „prześladuje”. Stary bielik bo o nim mowa już po chwili siedzi na ziemi mając wokół siebie bandę kruków, która za wszelką cenę chce go wypłoszyć z tego miejsca. Co im się z resztą udaję po tym jak bielik robi niesamowity nalot praktycznie wlatując mi prawie do czatowni.
Nie mija 15 minut a myszołowy wracają to znak że bielik tego dnia już raczej odpuścił bo dzień chyli się ku końcowi. Powoli zaczynam myśleć o pakowaniu sprzętu kiedy w pobliskich trawach zauważam parę uszy. Kolor ich sprawia że nie mogę się mylić lis. Po chwili lis wychodzi z traw i skrada się w kierunku stołówki.
Wykonuję mu kilka zdjęć a on szybko porywa jakiś kawałek mięsiwa i ucieka w trawy. Teraz już spokojnie mogę wrócić do samochodu i odjechać. Jeszcze po drodze czeka mnie kilkaset miłych dźwięków chrupiącego pod butami śniegu.